Jaworzno dla ojca i syna – wspomnienia Michała Szczurko

Film zrealizowany przez fundację „Losy Niezapomniane”
http://www.los.org.pl/

Źródło: http://vimeo.com/73614272

7 Komentarzy

Skip to comment form

  1. Zapraszam do wspomnienia Pana Michała Szczurko w Skarbcu Suskim nr 10, Wydarzenia: Przesiedleńcy z akcji Wisła – Lucyna Górnik.
    http://czytaniewpiwnicy.blogspot.com/2014/08/skarbiec-suski-nr-10.html

    1. Podany przez Panią link owszem przekierowuje na stronę wspomnianego czasopisma, ale nie ma możliwości przeczytania artykułu o Panie Michale Szczurko

  2. Panie Rafale rzeczywiscie jest tylko spis tresci.Sprawdzalam czy jest gdzies dostepny w pdf ten nr Skarbca Suskiego, ale niestety jeszcze nie. Postaram sie w tym tygodniu pogonic prezesa Stowarzyenia, ktore wydaje Skarbiec, zeby umiescili na swojej stronie wersje pdf. Podam tez link do niej.

  3. Dziękujemy 🙂

  4. Witam,
    dla zainteresowanych artykułem w Skarbcu Suskim nr 10 dotyczącym wspomnień pana Michała Szczurko wklejam mój tekst. Skarbiec dostępny jest wersji papierowej u Towarzystwa Miłośników Ziemi Suskiej (mają swoją stronę na facebooku).

    Poniżej tekst, mojego autorstwa, na podstawie wspomnień Pana Michała i jego żony Jarosławy.

    Lucyna Górnik (Susz)

    Przesiedleńcy z akcji „Wisła”

    Ludzie bywają jak kamienie, ale wśród nich zdarzają się szlachetne.
    (zasłyszane)

    Wielu mieszkańców Susza to Ukraińcy, którzy w roku 1947 zostali przymusowo wywiezieni ze swoich domostw w Bieszczadach, Roztoczu, Beskidzie Niskim. Mają już wnuki, prawnuki, niektórzy od lat już nie żyją. Czasami to młodsze pokolenie nie zna historii swoich przodków, bo Ukrainiec to do tej pory dla wielu nie narodowość, ale epitet, którym można kogoś obrazić. Sporo ludzi kojarzy przesiedleńców z akcji „W” jako bandytów, banderowców, morderców. Tych, którzy nadal tak uważają odsyłam do prac historyków-badaczy, którzy wnikliwie poruszyli problem akcji „Wisła”. W swoim artykule – hołdzie nie chciałabym nikogo urazić, bo sprawy, które poruszam nie są łatwe, a akcja „W” i wszystkie jej następstwa do dzisiaj budzą kontrowersje i spory. Musi upłynąć jeszcze wiele czasu i wiele razy powinno paść słowo „przepraszam” za krzywdy, jakich doświadczyli nasi sąsiedzi, rodziny, przyjaciele. Takich wspaniałych ludzi, których z pewnością znacie z widzenia lub zwykłego „dzień dobry” na ulicy, chce Państwu przybliżyć. Ich jedynym „przewinieniem” było pochodzenie i miejsce urodzenia.
    Państwo Jarosława i Michał Szczurko pochodzą z okolic Sanoka – Hrebennego i Ulucza. Nie mieli oni możliwości wyboru, gdzie chcą mieszkać, rok 1947 zgotował im inny scenariusz, który zaważył na ich życiu. Decyzja ówczesnej władzy o podjęciu akcji przesiedleńczej była okrutna i nieludzka, a celem jaki starano się osiągnąć było wynarodowienie, pozbawienie korzeni, wymazanie przepięknej kultury narodu ukraińskiego. Pan Michał dopiero wchodził w dorosłe życie, ledwo skończył 18 lat, a już potraktowano go jak kryminalistę i osadzono w obozie w Jaworznie. A on tylko pragnął być z bliskimi, jednak dla niego 1947 rok nie wiązał się ze zmianą miejsca zamieszkania, jego pozbawiono wolności na ponad rok, i osadzono w obozie, który jeszcze niedawno był częścią lagru Auschwitz. Zabrano go 3 kwietnia z Sanoka do Mżegłodu, a następnie trafił do obozu. Ten okres życia przywołuje u Pana Michała grymas bólu, który po latach trochę się wyciszył, ale nie minie do końca jego dni. Kiedy opowiadał mi o tamtych latach bardzo dobrze pamiętał ciągłe przesłuchiwania, czasami w porze obiadowej, kiedy nikt nie zadbał o to, żeby zostawić mu chociaż talerz marnej zupy. „Posiłki były skromne, na śniadanie 0,5 litra kawy, na obiad kasza-pęczak, czasami dali kapustę, po której mieliśmy silne rozwolnienie, po obiedzie przydzielano „pajkę” – ćwiartkę chleba, która miała być na kolację do 0,5 litra kawy, jednak wszyscy zjadaliśmy ją natychmiast w obawie, że ktoś może nam ją ukraść. W obozie poza ciągłymi przesłuchaniami wykonywaliśmy czasami różne prace, tj.: czyszczenie cegły, noszenie węgla, przebieranie cebuli, ziemniaków. Część pracujących przy przebieraniu chciała zapchać puste żołądki, co najczęściej kończyło się gorączką po spożyciu surowych ziemniaków”.
    Grudzień 1948 roku przyniósł Panu Michałowi wolność, dotarł do rodziny, którą przesiedlono do Susza. Zamieszkał na Osiedlu Leśnym z bratem, 2 siostrami, stryjkiem i babką. Był to bardzo trudny czas dla nich wszystkich, bo wymarzona wolność objawiała się ciągłymi kontrolami, nocnymi wizytami „opiekunów”, mieszkających w pobliżu (Pan Michał miał ich czterech). Musiał wstawać i legitymować się kartą wyjścia, „dopytywano o mnie, obserwowano cały czas, a ja chciałem tylko normalnie żyć razem ze swoimi bliskimi”. Pan Michał nie chce za bardzo mówić o stosunku ludności polskiej do nich Ukraińców, ale dawano im wielokrotnie odczuć, że są, delikatnie mówiąc, nieproszonymi gośćmi. Rodzina, jej miłość, przywiązanie do tradycji, którą wynieśli z domu, to wszystko pozwoliło im przetrwać lata pogardy i nienawiści, z jaką musieli się borykać.
    „Swoją żonę Jarosławę poznałem w Suszu, jej dzieje są podobne do wielu rodzin ukraińskich, które przybywały w roku 1947 w transportach do Olsztyna, skąd nas rozdzielano do punktów wyładunkowych w powiatach, a następnie przenoszono do miejsc, gdzie mieliśmy zamieszkać”. Pani Jarosława została przesiedlona z Hrebennego z ojcem, macochą i piątką rodzeństwa. Matkę straciła, gdy miała 2 latka. Państwo Szczurko podkreślali kilkakrotnie, że Ukraińcy dostawali najbardziej zniszczone domy, gdzie było bardzo ciężko zamieszkać, w dodatku z gromadką małych dzieci. Nie mieli zapasów, bo co mogli zabrać ze sobą w ciągu 2 godzin, jakie mieli wyznaczone na spakowanie, a żywność którą zdążyli wziąć najczęściej spożyli w ciągu kilkudniowej podróży z południa Polski na Ziemie Odzyskane. Pani Jarosława niewiele chce mówić o tym trudnym okresie zaraz po przybyciu z rodziną do powiatu suskiego, nie zamieszkała w Suszu, jej rodzinie przydzielono gospodarstwo w Jędrychowie. Wsłuchuje się w słowa męża i potakująco kiwa głową. Ich drogi spotkały się w latach 50. W 1956 roku wzięli ślub w parafii w Kisielicach i tak są razem ponad połowę wieku. „Nasza miłość przetrwała wszystkie niepowodzenia, nie doczekaliśmy się potomstwa, ale w Suszu i okolicy mamy liczną rodzinę, na której wsparcie zawsze mogliśmy liczyć”. Pan Michał wyznaje zasadę, że praca i mowa człowieka uszlachetnia, dlatego nie można oceniać ludzi z punktu widzenia ich narodowości, i fałszowanej przez lata historii, którą na każdym kroku podawała władza komunistyczna. Ukrainiec to przecież nie bandyta, a nasz sąsiad, szwagier, dziadek, i ze względu na fakt, jak potraktowano go w 1947 roku i postrzegano wiele lat po akcji przesiedleńczej, tworzy naszą Małą Ojczyznę. Jest jej nierozerwalną, bardzo ważną częścią, dzięki swej kulturze, mowie, religii, stosunku do innych. Pan Michał opowiedział mi pewne zdarzenie ze swojego życia, małą codzienną scenkę, ale według mnie bardzo istotną, gdyż mówiącą bardzo wiele o nim, o jego inteligencji i poszanowaniu drugiego człowieka. „Na ulicy spotkała mnie jedna Pani, zapytała czy się nie obrażę, jeśli mnie o coś zapyta. Ja jej na to, że nie – czy to będzie złe, czy dobre, niech pyta. Ona na to: Panie Szczurko, Pan jest Ukrainiec?, Ja na to – Pani jest Polka? Ona, że tak, więc pytam, Pani się obraziła? Skwitowała naszą rozmowę stwierdzeniem, że zna takich, że oczy by wydrapali swoim sąsiadom pochodzenia ukraińskiego.
    Wiele rodzin, a przybyło ich od maja do września 1947 roku na teren powiatu suskiego 887 (3326 osób), doświadczało tego samego, co moi rozmówcy. Żadna z nich nie prosiła się o przesiedlenie, szykany ze strony władz, sąsiadów, oni chcieli tylko żyć, zgodnie z tradycją i kulturą, którą odziedziczyli po ojcach, wiarą w tego samego Boga, jak pozostali mieszkańcy Susza oraz wzajemną miłością, która jest sensem prawie każdego istnienia ludzkiego. Spójrzmy na naszych sąsiadów, jak na te szlachetne kamienie, które szlifowało życie, aby mogły świecić diamentowym blaskiem. Takimi diamentami są również ludzie, którzy mimo obaw, że mogą narazić się na represje ze strony władzy, przyjęli swoich sąsiadów, pomagali im przetrwać najtrudniejsze, pierwsze lata po przesiedleniu i razem z nimi przeżywali wzloty i upadki, śmiali się i płakali, wierząc w słowa, które powiedział pan Michał, że „praca i mowa człowieka uszlachetnia”.

  5. Mocne,ale prawdziwe…. ci ludzie nadal czują strach,dlatego boją się prawdy….Lucyna dobry artykuł, pozdrowionka 🙂

  6. Witam ! Zgadzam się artykuł bardzo dobry ! Zapraszam do Ulucza w Bieszczady.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany.

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.